poniedziałek, 31 grudnia 2012

14.

Koncert był niesamowity, nie mam słów, by powiedzieć, jak się czułam. Setlista była świetna, złapałam kostkę i udało mi się pogadać ze wszystkimi muzykami (Jonas miał mnie co prawda głęboko w dupie, ale mimo wszystko samo znalezienie się tak blisko niego sprawiło, że zapomniałam, jak się nazywam).

Przedwczoraj wzięłam zolpidem. Pamiętam, że miałam jakieś haluny, ale urwał mi się film. Próbowałam sobie coś odtworzyć, czytając moje rozmowy ze znajomymi, ale nic to nie dało. W każdym razie faza mi się bardzo podobała, a potem zasnęłam cudownym, głębokim snem. Coś takiego było mi bardzo potrzebne. Straciłam pamięć pewnie przez to, że byłam już nieco wstawiona, gdy łykałam tabletki, zobaczymy, jak zareaguję na trzeźwo.

Dziś idę się ostro nawalić do kumpeli, mam nadzieję, że to jakoś przeżyję. W końcu trzeba opić ten rok - chyba najważniejszy w moim życiu: T, dragi, zakończenie terapii...

sobota, 10 listopada 2012

13.

Muszę przetrwać jeszcze tylko tydzień. A potem znowu przeżyję chwile, dla których warto żyć. Wiem, że to banał, ale naprawdę - na koncertach Katatonii czuję, że żyję, że opłaca się męczyć, żeby doświadczyć tak niesamowitego przeżycia, jakim jest "obecność" tekstów Jonasa Renkse i ludzi, którzy rozumieją, co to znaczy czuć. 

Nie piję dwa tygodnie, nie ćpam jeszcze dłużej. W sumie jestem z siebie w jakimś stopniu dumna. Problem w tym, że na trzeźwo nie mogę spać. Na próbne matury z matmy i polskiego przyszłam po bezsennej nocy, co się odbije pewnie na moich wynikach, ale mało mnie to obchodzi.

Popadam w skrajności - albo mam coś w dupie, albo wręcz odwrotnie. Nie mogę być normalna przez chociaż parę dni?

Sun of the Sleepless - Tausend kalte Winter

środa, 7 listopada 2012

12.

Wspomnienia powracają
kiedy chcę być sama
by zatruć myśl i ciało
w półmroku zasypiania


Dwa dni, dwie bezsenne noce, trzy matury próbne. Trzecia noc - wciąż nie mogę spać. Zaczęłam bać się snu, przeraża mnie fakt, że rzeczywistość, którą zastanę rano, będzie diametralnie różniła się od tej, która otacza mnie przed zaśnięciem. Strach jest na tyle silny, że przestałam czuć zmęczenie. Tak samo, jak głód. Ciekawe, kiedy wyląduję w szpitalu, chyba jestem na dobrej drodze.

sobota, 3 listopada 2012

11. Syf.

Nie ćpałam od ostatniego razu, nie piłam tydzień. Ale w żadnym stopniu nie jest normalnie, bo znowu nie jem. Zobaczymy, jak to wszystko się potoczy.

Byłam wczoraj na koncercie Closterkellera, było idealnie. Anja, pomimo swojego wieku, radzi sobie doskonale, nie spodziewałam się, że wypadnie tak znakomicie. Nie zostałam na afterze, żeby nie chlać i teraz trochę żałuję, ale odbiję sobie najpóźniej za rok - na pewno nie ominę żadnego ich koncertu w mojej okolicy.

Jeszcze bardziej rozjebałam sobie godziny snu - zasypiam około czwartej, budzę się o trzynastej. Długi weekend mi nie służy.

Cały czas tęsknię za T. Wszędzie ją widzę, chociaż wiem, że to nieprawdopodobne, i nie wiem, jak sobie z tym poradzić. W ogóle, nie wiem, jak mam sobie radzić. Z nauką nie mam problemów, ze wszystkiego na razie wychodzi mi czwórka. Ale to jedyna rzecz, z której czuję się w miarę pewnie. Co innego, jeśli chodzi o kontakty z ludźmi i mój stan psychiczny. 

Chyba naprawdę powinnam w końcu iść do lekarza. Ale co mi to da? Dostanę znowu jakieś syfiaste leki, które rozwalą mi zdrowie fizyczne i częściowo psychiczne. Nie mam pewności, że mi się poprawi. A poza tym, rzygać mi się chce, kiedy myślę o gadaniu o sobie do... prawdziwego człowieka. Co innego pisanie, a co innego gapienie się komuś prosto w oczy i odpowiadanie na pytania typu: "Jak śpisz? A jak wygląda twoje jedzenie? Co z zachowaniami autodestrukcyjnymi?".

Za dwa tygodnie koncert Katatonii - to jedyna rzecz, jaka utrzymuje mnie przy życiu. Naprawdę.


środa, 10 października 2012

10. Antoni powraca.

Wczoraj byłam zrozpaczona i, nie myśląc wiele, poszłam do apteki i kupiłam dwie paczki Antidolu (w jednej aptece za 5,90!!!). Myślałam, że będę je mieć na wszelki wypadek, kiedy będzie już zupełnie tragicznie. Poszłam do domu, próbowałam się czymś zająć: uczyć się, czytać, robić cokolwiek, byle by nie myśleć o kodzie. 

O 23 zdecydowałam, że mam to w dupie, nie ma się co oszukiwać, i tak się ugnę, prędzej czy później. Pierdolnęłam 225mg (z ekstrakcją męczyłam się ponad pół godziny, wyszłam z wprawy) i czekałam. Minęło pół godziny, a ja ledwo cokolwiek czułam. Jednak później... peak, jakiego chyba nigdy nie zaznałam. Słuchałam Radiohead i Placebo, stawałam się muzyką. To nie mogło być OOBE (po kodzie chyba w ogóle się nie da tego osiągnąć), ale zdawało mi się, że jestem istotą zupełnie odrębną od mojego ciała. Nie byłam w ogóle pewna, czy jestem człowiekiem. Muzyka była wszystkim, wszystko było muzyką (specjalnie zasłoniłam rolety, położyłam się nago na łóżku, ogólnie przygotowałam pokój i siebie tak, żeby skupić się tylko na fazie - wiadomo, S&S to jedna z ważniejszych spraw, jeśli chodzi o opiaty). Nabrałam ochoty na nikotynę, więc wciągnęłam tyle tabaki, ile zdołałam (czego rezultatem było krwawienie z nosa jakiś czas później). Czułam się perfekcyjnie. Nic się nie liczyło, oprócz dźwięków i świateł, nie mogłam przestać gapić się na mrugające światełka na odtwarzaczu DVD, komputerze, ładowarkach. 

Później już nie było tak miło, złapała mnie reakcja histaminowa, po raz drugi, odkąd siedzę w dragach. Chyba było to uwarunkowane ponad trzymiesięczną przerwą od opiatów, bo wcześniej zdarzyło mi się to tylko wtedy, kiedy wzięłam po raz pierwszy. Nigdy tego nie zapomnę, naćpałam się znikomą ilością tramadolu (chyba 75mg) i drapałam się jak pojebana. Ale i tak było cudownie.

Tak sobie przysypiałam i budziłam się (nie odróżniałam snu od jawy) aż do ósmej rano. Kiedy wstałam, nie mogłam złapać równowagi, cały czas byłam nagrzana. Jakoś dotarłam do szkoły, przesiedziałam dwie lekcje i musiałam wrócić do domu, bo nie byłam w stanie usiedzieć, poza tym chyba wszyscy widzieli, że do trzeźwości mi daleko. 

Siedzę sobie teraz w pokoju, cały czas się lekko drapiąc, i zastanawiam się, co zrobić, żeby nie wziąć po raz kolejny do końca tego miesiąca. Pierdolnęło mnie wczoraj tak, jak nigdy, a wzięłam tylko półtorej paczki, więc co by było, jakbym wzięła dwie? 

Trochę przeraża mnie też fakt, że jest możliwość, że będę mieć dostęp do tramadolu. Jak się dorwę do butli, to żywa z tego nie wyjdę. 

piątek, 28 września 2012

9.

Mam doła jak jasna cholera, zero ochoty na cokolwiek. Przestało mi na wszystkim zależeć, mam poczucie, że niczego nie rozumiem. Nie chcę żyć i nie chcę umierać.

Wczoraj się zjarałam, ale było beznadziejnie. Wzmożyło to tylko moją tęsknotę za tramadolem. Wiele bym dała, żeby zdobyć chociaż 100mg, ale nie znam nikogo, kto może to załatwić. Mam dostęp do zielska, lsd, koksu, amfy, grzybów, majki i diazepamu, ale nikt mi nie może załatwić jebanego trama, który jest dostępny na zwykłą receptę. W następnym tygodniu dostanę oxazepam, mam nadzieję, że poczuję się lepiej.

Jednak to prawda - nie można sportowo ćpać opiatów, do końca życia będzie się tęsknić za tym uczuciem, kiedy nic się nie liczy, a problemy wydają się być odległe. Znam jedną dziewczynę, która wmawia wszystkim wokół, czego to ona w gimnazjum nie ćpała - że niby była uzależniona od fety, próbowała browna. I... uwaga... poznała księdza, który ją z tego wszystkiego wyciągnął. Prawda jest taka, że laska się parę razy w życiu zbakała, nie pije więcej niż 3 piwa jednego wieczoru, a z dragami nigdy nie miała nic wspólnego. Gdyby się kiedykolwiek zetknęła z uzależnieniem, zachowywałaby się zupełnie inaczej, a już na pewno nie chwaliła rzekomym upadkiem na dno.

Jak ona mnie wkurwia.

poniedziałek, 10 września 2012

8. Nigdy.

T. wyjechała do Anglii i już nigdy jej nie zobaczę. 
Nigdy.

Kurwa, jak to boli.

Wszędzie ją widzę, bez przerwy się za nią rozglądam. Nawet się ze mną nie pożegnała, o wszystkim dowiedziałam się z pieprzonego facebooka. Myślałam, że jestem dla niej kimkolwiek, ale widocznie wszystko sobie uroiłam.

Mija trzeci miesiąc bez kody, ale mam wrażenie, że ta piękna i rozważna abstynencja w najbliższym czasie się skończy. I wiecie co? Mam w dupie to, że "zaprzepaszczę tyle roboty" - lubię od czasu do czasu wypić to gówno, poczuć, że jestem coś warta i po prostu się szczerze uśmiechnąć, co mi się nigdy na trzeźwo nie zdarza. 

Mam ochotę wejść do apteki, poprosić o Antidol, wrzucić 20 tabsów do butelki z resztką wody, poczekać, aż się rozpuszczą, po czym przelać ten mleczny roztwór przez filtr domowej roboty. Potem łyknąć przezroczystą, gorzką ciecz, zapić sokiem grapefruitowym i czekać. 

Wtedy nie będę o niej myśleć tak, jak teraz. Będzie wspomnieniem rozgrzewającym mnie od środka. Zamiast rozpaczać, że już nigdy jej nie zobaczę, będę się cieszyć, że ją w ogóle poznałam. 

Tego chcę.


piątek, 31 sierpnia 2012

7.

Ciągle nie mogę spać. Wzięłam trazodon, ale nie wiem, czy mi pomoże. Poprzedniej nocy nie spałam ani minuty.

Patrząc logicznie na mój stan, muszę iść do psychiatry. Ale nie chcę znowu brać leków, które tylko pozornie pomagają. Jeśli mam sobie psuć wątrobę, to wolę to robić w inny, przyjemniejszy sposób. Pewnie i tak wrócę do wenlafaksyny, jak tylko zacznie się na dobre rok szkolny, przygotowania do matury i inne chujostwa. 

Obiecałam, że dożyję matury i zamierzam tego słowa dotrzymać. A potem... potem niech się dzieje, co chce. Znajdę pracę, zarobię na heroinę i spełnię swoje marzenie o śmierci w szczęściu. Taką mam przynajmniej nadzieję. Nie chcę studiować, nie chcę dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Czas na mnie, nic mnie na tym świecie nie trzyma. Jeśli T. żyje, nigdy nie wybaczę sobie i jej tego, jak się skończyła nasza znajomość. Sobie, bo nigdy jej niczego o mnie nie powiedziałam, a jej, bo się nawet ze mną nie pożegnała. Nie wysłała mi nawet jednego krótkiego maila, chociaż z pewnością wiedziała, jak bardzo mnie poruszy to, że nigdy więcej sięnie spotkamy.

Co mi teraz pozostaje? 

Chyba szukanie pocieszenia u innej, co już próbowałam zrobić tydzień temu. Nie wyszło tragicznie, ale dowiedziałam się, że seksu z tego tak od razu nie będzie, więc stwierdziłam, że nie chce mi się w to pchać. Nie chcę się z nikim wiązać, miałam po prostu ochotę na tamtą dziewczynę, a ona źle mnie zrozumiała. Dobra, może nie mam uczuć, ale naprawdę potrzebuję się teraz do kogoś zbliżyć. Do kogokolwiek. Pojutrze impreza, może coś wskóram, kto wie.

Tamten piątek dodał mi sporo pewności siebie: nie dość, że próbowałam coś z tamtą, to jeszcze inna mi prawiła komplementy, a jej siostra powiedziała, że byłabym jej dziewczyną idealną, jeżli ona sama byłaby homo. Nigdy wcześniej nie miałam takiego brania, nie wiem, co się stało, chyba było po mnie widać, jak bardzo jestem zdesperowana, innego wyjścia chyba nie ma.

Ciekawe, czy dziś zasnę.

czwartek, 30 sierpnia 2012

6. Nie mogę tak dłużej.

Nie, nie umiem pisać regularnie.

Wszystko się spierdoliło. WSZYSTKO.

Jedna z najbliższych mi osób ma nowotwór, a T. wyjechała z kraju albo się zagłodziła. Do tego wszystkiego mam lęki i depresję, nie jestem pod opieką żadnego lekarza ani psychologa. Prawie codziennie piję, już chyba koda była lepsza, pewnie do niej wrócę po wakacjach.

Nie wiem, co robić, nie wiem, jak (i czy) żyć. Najchętniej skołowałabym sobie gram kompotu i walnęła złoty strzał.

To już nie jest życie ani nawet egzystencja. Obiecałam, że przeżyję do matury, a potem niech się dzieje, co chce. Ale nawet nie mam tyle forsy, żeby się zaćpać, a inna forma samobójstwa mnie nie interesuje.

poniedziałek, 23 lipca 2012

5.

Coraz poważniej myślę o wizycie u psychiatry. Nie wiem tylko, czemu, skoro nigdy mi to nie pomogło. Cały czas łudzę się, że można mi pomóc farmakologicznie (tym razem nie mam tu na myśli opiatów).  Ale co leki mogłyby zmienić? Znowu stałabym się na nic niewrażliwym głazem, robotem wykonującym codzienne czynności. W sumie nie wiem, co wolę: być niewzruszona czy wręcz przeciwnie. Z deszczu pod rynnę... 

Chciałabym żyć normalnie.

czwartek, 19 lipca 2012

4. Namiastka szczęścia.

W niedzielę byłam na koncercie Katatonii. Poznałam, czym jest szczęście. Zobaczyłam człowieka, który ma ze mną tyle wspólnego, ile nikt inny - Jonasa Renkse. Teksty, które pisze są dla mnie czymś więcej niż tylko tekstami, to wszystko, co czuję. Zobaczę ich po raz drugi w listopadzie, za dokładnie pięć miesięcy. Bilet na koncert to jakby bilet do szczęścia. Więc znów kupię dwugodzinne szczęście, jedyne, jakie mogę mieć.

Fizycznie jest już ze mną wszystko w porządku, odkąd rzuciłam wenlafaksynę. Jednak psychicznie totalnie się rozjebałam. Zapomniałam, jak to jest czuć i teraz muszę nauczyć się żyć od nowa, nie wiem, czy mi się to uda, pewnie znowu wyląduję na lekach. Coraz częściej myślę o wizycie u psychiatry, tym razem innego. Nie wiem, czy uda mi się funkcjonować bez znieczulaczy. Za bardzo czuję, za bardzo pragnę, za bardzo tęsknię. Jednak nie wiem, za czym. Chyba za nieczuciem. 

Nie wiem, czy chcę żyć. Nie wiem, czy chcę czegokolwiek oprócz kolejnego koncertu. Także z pewnością nie zabiję się do siedemnastego listopada, a potem... chyba nic mnie nie będzie tu trzymać. Znowu.

Całe dnie spędzam na gapieniu się w monitor i słuchaniu muzyki, chyba już nie umiem robić niczego innego. Chcę, żeby te wakacje już się skończyły. Marzę o tym, żeby zapaść w śpiączkę i obudzić się w listopadzie. Zobaczyć Katatonię, porozmawiać z Jonasem, po czym umrzeć. Tak, tego chcę.

Jutro chyba kupię kodeinę, może mi się odechce śmierci, będąc pod jej wpływem.

środa, 11 lipca 2012

3. Bezsenność, vol. 6.

Kolejna nieprzespana noc, chyba już szósta z kolei. Chyba przestawiłam sobie noc z dniem i, co najgorsze, wcale mi to nie przeszkadza. Gapię się na księżyc i rozkoszuję się ciszą. Czasami płaczę. Po tym, jak rzuciłam wenlafaksynę, od nowa nauczyłam się przeżywać emocje, szkoda tylko, że w ekstremalnej formie. Płakałam pierwszy raz od wielu miesięcy. Ostatnio zdarzyło mi się to, gdy T. zupełnie przestała jeść.

Jestem lesbijką zakochaną w anorektyczce. Tak mi się przynajmniej wydaje, nie wiem, czy potrafię nazywać uczucia. T. podobała mi się, odkąd zobaczyłam ją po raz pierwszy. Jednak wtedy kochałam inną, również nieszczęśliwą miłością. Jednak z tamtą nie miałam praktycznie żadnego kontaktu, więc uczucie zaczęło stygnąć. Po półtora roku izolacji od niej, T. po raz pierwszy szczerze ze mną porozmawiała. Widać było, że sobie nie radzi z własną chorobą, a na dodatek wspomniała, że ma za sobą przejścia z narkotykami. 

Było to akurat w trakcie mojej fascynacji tramadolem, ale nie bąknęłam ani słowa o tym, że przez to przechodzę. O moich zaburzeniach odżywiania też nic nie powiedziałam, ale chyba nie musiałam, parę tygodni później wspomniała, że wie o tym, że się głodzę i tnę. Nie jest to do końca prawdą, gdyż anoreksji nie mam, a kaleczę się tylko w sytuacjach kryzysowych: albo kiedy chcę coś poczuć, albo, gdy chcę się wykrwawić. Na dodatek skrupulatnie ukrywam moje blizny, niemożliwe, żeby T. zobaczyła je bezpośrednio, musiała się jedynie domyślać.

Natomiast jeśli chodzi o moje zaburzenia odżywiania... to skomplikowane. Albo nie jem nic, albo wpierdalam jak szalona. Jednak po wyznaniu T., robiłam wszystko, żeby nie jeść - żeby mieć z nią więcej wspólnego. Nie chciałam zwrócić na siebie uwagi, tylko poczuć się podobnie do niej, żyć podobnie do niej. Odechciało mi się tego, gdy z dnia na dzień widziałam, jak T. znika. Kiedy zobaczyłam zarys jej kręgosłupa prześwitujący przez sweter, naprawdę się przeraziłam.

Teraz próbuję żreć normalnie, ale i tak mam napady obżarstwa. Co prawda moje BMI nie przekroczyło 20 od jakiegoś czasu, wiem, że czułabym się lepiej, jeśli schudłabym jakieś 5-8 kg.

wtorek, 10 lipca 2012

2. Antydepresanty.

Od lat łażę po lekarzach. Zarówno tych "zwykłych", jak i tych "dla wariatów". Zaczęło się w podstawówce, dostałam pierwsze leki, chcieli mnie zmusić do pierwszej terapii. Nigdy nie powiedziałam, co naprawdę czuję, ale najłatwiej jest przecież wypisać receptę i mieć pacjenta w dupie. Na początku brałam sertralinę, która w ogóle nie zmieniła tego, jak się czułam. Powiedziałam o tym psychiatrze, w zamian za szczerość wyszłam z gabinetu ze skierowaniem na oddział. Jakoś się z tego wykręciłam i zmieniłam lekarza.

Tym razem trafiłam do kobiety, która wydawała się być kompetentna. Rozmawiała ze mną, a nie tylko wypytywała się o wszystko po kolei. Zaleciła mi terapię i zapisała fluwoksaminę. Okazało się, że pomimo brania leków mój stan się nie zmienia, ostatecznie dostałam wenlafaksynę. 

Na terapię chodziłam, jednak trudno mi było otworzyć się przed kimś twarzą w twarz. Gadałam o rzeczach mało dla mnie ważnych - nic mi to nie dawało, ale przynajmniej stosowałam zalecenia lekarza. Wenlafaksynę brałam w sporych dawkach - 225mg. Pomagała, ale miałam chyba wszystkie skutki uboczne, od zaburzeń rytmu serca po pogorszenie wzroku. Efectin znieczulił mnie do tego stopnia, że nie potrafiłam odróżnić własnych uczuć, wszystko było mi obojętne. Ale cel osiągnięty - brak myśli samobójczych, zero dołowania się. Żeby coś poczuć, ćpałam. Najbardziej przypadł mi do gustu znaleziony w domowej apteczce tramadol, niestety szybko się skończył, więc zastępowałam go kodeiną. Jednak przestałam brać po kilku miesiącach. Zdecydowałam też, że rzucę wenlafaksynę. I tu zaczęły się problemy...

Niedługo minie tydzień, odkąd nie biorę leków. Tzn, Efectinu, bo na sen czasami wrzucę mianserynę albo trazodon. Dziś jest już lepiej, ale jeszcze wczoraj miałam brain zapy, podwyższoną temperaturę, trzęsłam się jak pojebana. Wróciły też uczucia, chyba ze zdwojoną siłą. Jest tak, jak przed braniem wenlafaksyny, boję się wychodzić z domu, myślę o przeszłości. A pożądanie, które żywiłam do pewnej istoty, chyba zamienia się w miłość, czego boję się jak jasna cholera.

1.

To nie jest mój pierwszy blog. Drugi też nie. Ani trzeci. Przestałam liczyć, zawsze, gdy coś diametralnie zmienia się w moim życiu, zmieniam adres i odcinam się tym samym od przeszłości. To znaczy, próbuję się odciąć, a to, co z tego wychodzi, to inna sprawa.

Adres bloga to tytuł albumu oraz utworu zespołu Doom:VS. Płyta ta jest dla mnie bardzo ważna, zarówno jeśli chodzi o wspomnienia, jak i teksty. "Discouraged one" odnosi się z kolei do albumu mojego ulubionego zespołu, Katatonii, "Discouraged Ones". Ponadto podoba mi się samo znaczenie tych słów, idealnie odnoszą się do mojej osobowości (o ile ją mam) - nigdy nie mam na nic ochoty, nie mam życia towarzyskiego; właściwie w ogóle nie mam życia.

Mam 17 lat, więc jestem niedojrzałym gównem i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Jednakże mam potrzebę pisania, chcę wyrzucić z siebie cały syf. Nie wiem, czy będzie to ktoś czytał, najwyżej będę pisać sama dla siebie.