czwartek, 19 lipca 2012

4. Namiastka szczęścia.

W niedzielę byłam na koncercie Katatonii. Poznałam, czym jest szczęście. Zobaczyłam człowieka, który ma ze mną tyle wspólnego, ile nikt inny - Jonasa Renkse. Teksty, które pisze są dla mnie czymś więcej niż tylko tekstami, to wszystko, co czuję. Zobaczę ich po raz drugi w listopadzie, za dokładnie pięć miesięcy. Bilet na koncert to jakby bilet do szczęścia. Więc znów kupię dwugodzinne szczęście, jedyne, jakie mogę mieć.

Fizycznie jest już ze mną wszystko w porządku, odkąd rzuciłam wenlafaksynę. Jednak psychicznie totalnie się rozjebałam. Zapomniałam, jak to jest czuć i teraz muszę nauczyć się żyć od nowa, nie wiem, czy mi się to uda, pewnie znowu wyląduję na lekach. Coraz częściej myślę o wizycie u psychiatry, tym razem innego. Nie wiem, czy uda mi się funkcjonować bez znieczulaczy. Za bardzo czuję, za bardzo pragnę, za bardzo tęsknię. Jednak nie wiem, za czym. Chyba za nieczuciem. 

Nie wiem, czy chcę żyć. Nie wiem, czy chcę czegokolwiek oprócz kolejnego koncertu. Także z pewnością nie zabiję się do siedemnastego listopada, a potem... chyba nic mnie nie będzie tu trzymać. Znowu.

Całe dnie spędzam na gapieniu się w monitor i słuchaniu muzyki, chyba już nie umiem robić niczego innego. Chcę, żeby te wakacje już się skończyły. Marzę o tym, żeby zapaść w śpiączkę i obudzić się w listopadzie. Zobaczyć Katatonię, porozmawiać z Jonasem, po czym umrzeć. Tak, tego chcę.

Jutro chyba kupię kodeinę, może mi się odechce śmierci, będąc pod jej wpływem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz