niedziela, 28 kwietnia 2013

16.

Właściwie nie wiem, czemu przestałam pisać. Może wiele się nie wydarzyło, ale byłoby o czym pisać. Wszystkie moje tripy po zolpidemie, kumulujące się uczucia i moje przemyślenia poszły w niepamięć. A szkoda. Żałuję, że nie opisałam niektórych spraw, tak bardzo dla mnie wtedy ważnych. 

Dziś złapał mnie niewiarygodny dół, oszukałam C., że wszystko jest w porządku. On jednak wyczuł, że jest totalnie chujowo i teraz się obwinia, że wsiąknął w grę komputerową na kilka godzin. Nie wiem, czy dobrze, że się z nim związałam (bo tak się niezaprzeczalnie stało). Nigdy nie chciałam być w związku, a tym bardziej w związku z facetem, bo wiem, że nie jestem w stanie uprawiać seksu z mężczyzną. Psychicznie płeć mi nie przeszkadza, bo nie uznaję ról płciowych. Nigdy nie chciałam doprowadzić do tego, że ktoś mnie pokocha, że będzie mnie pragnął taką, jaką jestem. Nie nadaję się do bliższych relacji międzyludzkich, nie umiem zaangażować się wtedy, kiedy widzę, że drugiej stronie zależy. Zawsze wtedy uciekam.

A teraz zostałam. Minęły prawie trzy miesiące, a ja wciąż jestem. Czasami się męczę, chcę odejść, przede wszystkim wtedy, kiedy widzę, że C. mnie kocha. Wtedy, kiedy pije hektolitry kawy, żeby nie zasnąć, gdy mam bezsenną noc, wtedy, kiedy przejmuje się moimi problemami bardziej, niż ja sama. Nie wiem, jak mogłam do tego doprowadzić. Jestem chora, niestabilna, niezdolna do bycia z drugim człowiekiem. Nie chcę ranić C. Nie chcę tego bardziej, niż czegokolwiek. Mówiłam mu o tym niejednokrotnie, ale on zdecydował się zaryzykować, powiedział, że sprawy się po prostu rozwinęły w ten sposób i że nigdy nie czuł czegoś takiego do nikogo. Nie obchodzi go dystans, byłby gotowy zamieszkać w Polsce dla mnie. Boję się takich deklaracji. Obydwoje jesteśmy pojebani, tylko, że on w inny sposób. C. czuje dziesięć razy mocniej ode  mnie, jest przepełniony empatią i, jak sam to określił, Weltschmerzem. 

Zależy mi na nim i nie chcę go krzywdzić, ale jestem pewna, że do tego dojdzie. Nie umiem być z nim szczera, gdy jest mi źle, nie chcę, żeby to odczuwał tak, jak ja to czuję. Nigdy nie będę z nim w stu procentach, a on to zaakceptował, bo chce ze mną być, bez względu na konsekwencje. Kurwa, całe życie starałam się uniknąć związków, szczególnie tak silnych. Za każdym razem, kiedy zbliżałam się do dziewczyny, urywałam to po stosunku, bo unikałam zobowiązań; wiedziałam, że mogę to rozpieprzyć. A teraz jest na odwrót - obydwoje jesteśmy zaangażowani psychicznie, a fizycznie tylko w kwestii bólu. C. mnie ciął, drapał do krwi. To był nasz seks.

Kiedy nie jem, on też prawie nie je. A to zdarza się co jakiś czas, cały czas mam problemy z jedzeniem, całkiem spore. Są tygodnie, kiedy jem raz dziennie, kiedy jestem słaba i nie panuję nad sobą. Ale w pewnym sensie czerpię przyjemność z głodu i nie umiem z niego zrezygnować. To brzmi jak absurd, ale tak naprawdę jest. Lubię głód. Nie jem właśnie dlatego, a nie dlatego, że chcę schudnąć. Co prawda nie pogardzam widokiem wystających kości, ale nie robię tego właśnie po to. Lubię znęcać się nad sobą, czuć ból. Ból sprawia, że czuję, że żyję. Wiem, że nie powinno tak być, że to chore, ale nic na to nie poradzę. Lubię ból (także ten zadawany mi przez innych), lubię dragi, lubię muzykę. Niczego więcej nie potrzebuję, a na pewno nie miłości. Nie chcę, kurwa, być kochana przez nikogo. To wszystko komplikuje, bo sama nie umiem się zaangażować na długo, jeśli druga strona też coś do mnie czuje. Mogę latami wzdychać do kogoś, kogo nigdy nie będę miała i nawet mi z tym dobrze.

15.

Wszystko się zmieniło.

Ćpam zolpidem regularnie, zazwyczaj wtedy, kiedy wiem, że muszę wcześnie wstać następnego dnia i wiem, że inaczej nie zasnę. Na początku robiłam trip reporty za każdym razem, teraz ograniczam się do rozmów na skypie. Pojawił się w moim życiu ktoś, kto chce tego słuchać i zawsze jest przy mnie. Ale o tym później. 

Zolpidem raz działa lepiej, raz gorzej. Nie mam już halucynacji słuchowych, jedynie wizualne. Na początku bywało też tak, że zdawało mi się, że nie jestem sobą. Podobno "byłam muzyką i robakiem", ciekawe doświadczenia. Nie miksuję już zolpidemu z alkoholem.

C. poznałam w lutym. Zaczęliśmy rozmawiać przez internet, na początku kilka godzin dziennie spędzonych na pisaniu ze sobą, później zaczęliśmy gadać przez skype'a i tak było przez jakiś czas. Ale potem przestaliśmy się w ogóle rozłączać, jesteśmy ze sobą cały czas. Spotkaliśmy się raz, trzy tygodnie temu. C. mieszka w Niemczech, przyjechał do mnie na weekend i spędziliśmy ze sobą trzy dni, których nigdy nie zapomnę. Planujemy spędzić ze sobą jak najwięcej czasu w wakacje, które będą dla mnie trwały cztery miesiące, możliwe, że pojadę na długi czas do niego.

C. mnie kocha. Ja jego nie. Tak mi się przynajmniej wydaje. A jeśli go kocham, to zależy mi tylko i wyłącznie na jego psychice. Nie lecę na facetów i nigdy się nie przemogę. Ale on to szanuje, co mnie dziwi. Wychodzi na to, że on naprawdę mnie kocha, taką, jaką jestem. A zna mnie lepiej niż ktokolwiek. Nigdy się przed nikim nie otworzyłam do tego stopnia. Jest mi trudno porównać to z czymkolwiek, czego zaznałam w życiu. Obydwoje jesteśmy totalnie pojebani, dzielimy się nawzajem krwią, przeżyciami, bólem. Jedyny problem to dystans i... moja orientacja. Ale nic na to nie poradzę, naprawdę nie potrafiłabym się przemóc.

Jeśli jednak on będzie to szanował, byłabym w stanie z nim być. W sumie chyba już ze sobą jesteśmy. Nie wiem, jak to jest możliwe, bo zawsze wiązałam miłość z przeżyciami również fizycznymi, które u nas ograniczają się do pocałunków i rozpierdalania sobie nawzajem skóry. Ale obydwoje to uwielbiamy, wygląda na to, że jestem w najbardziej pojebanym związku, w jakim mogłabym być. Niczego nie żałuję, wręcz przeciwnie, nie mogę doczekać się momentu, gdy znów zobaczę go na żywo, naćpamy się i powbijamy w siebie igły.

Muszę tylko napisać maturę.