wtorek, 10 lipca 2012

2. Antydepresanty.

Od lat łażę po lekarzach. Zarówno tych "zwykłych", jak i tych "dla wariatów". Zaczęło się w podstawówce, dostałam pierwsze leki, chcieli mnie zmusić do pierwszej terapii. Nigdy nie powiedziałam, co naprawdę czuję, ale najłatwiej jest przecież wypisać receptę i mieć pacjenta w dupie. Na początku brałam sertralinę, która w ogóle nie zmieniła tego, jak się czułam. Powiedziałam o tym psychiatrze, w zamian za szczerość wyszłam z gabinetu ze skierowaniem na oddział. Jakoś się z tego wykręciłam i zmieniłam lekarza.

Tym razem trafiłam do kobiety, która wydawała się być kompetentna. Rozmawiała ze mną, a nie tylko wypytywała się o wszystko po kolei. Zaleciła mi terapię i zapisała fluwoksaminę. Okazało się, że pomimo brania leków mój stan się nie zmienia, ostatecznie dostałam wenlafaksynę. 

Na terapię chodziłam, jednak trudno mi było otworzyć się przed kimś twarzą w twarz. Gadałam o rzeczach mało dla mnie ważnych - nic mi to nie dawało, ale przynajmniej stosowałam zalecenia lekarza. Wenlafaksynę brałam w sporych dawkach - 225mg. Pomagała, ale miałam chyba wszystkie skutki uboczne, od zaburzeń rytmu serca po pogorszenie wzroku. Efectin znieczulił mnie do tego stopnia, że nie potrafiłam odróżnić własnych uczuć, wszystko było mi obojętne. Ale cel osiągnięty - brak myśli samobójczych, zero dołowania się. Żeby coś poczuć, ćpałam. Najbardziej przypadł mi do gustu znaleziony w domowej apteczce tramadol, niestety szybko się skończył, więc zastępowałam go kodeiną. Jednak przestałam brać po kilku miesiącach. Zdecydowałam też, że rzucę wenlafaksynę. I tu zaczęły się problemy...

Niedługo minie tydzień, odkąd nie biorę leków. Tzn, Efectinu, bo na sen czasami wrzucę mianserynę albo trazodon. Dziś jest już lepiej, ale jeszcze wczoraj miałam brain zapy, podwyższoną temperaturę, trzęsłam się jak pojebana. Wróciły też uczucia, chyba ze zdwojoną siłą. Jest tak, jak przed braniem wenlafaksyny, boję się wychodzić z domu, myślę o przeszłości. A pożądanie, które żywiłam do pewnej istoty, chyba zamienia się w miłość, czego boję się jak jasna cholera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz