sobota, 10 listopada 2012

13.

Muszę przetrwać jeszcze tylko tydzień. A potem znowu przeżyję chwile, dla których warto żyć. Wiem, że to banał, ale naprawdę - na koncertach Katatonii czuję, że żyję, że opłaca się męczyć, żeby doświadczyć tak niesamowitego przeżycia, jakim jest "obecność" tekstów Jonasa Renkse i ludzi, którzy rozumieją, co to znaczy czuć. 

Nie piję dwa tygodnie, nie ćpam jeszcze dłużej. W sumie jestem z siebie w jakimś stopniu dumna. Problem w tym, że na trzeźwo nie mogę spać. Na próbne matury z matmy i polskiego przyszłam po bezsennej nocy, co się odbije pewnie na moich wynikach, ale mało mnie to obchodzi.

Popadam w skrajności - albo mam coś w dupie, albo wręcz odwrotnie. Nie mogę być normalna przez chociaż parę dni?

Sun of the Sleepless - Tausend kalte Winter

środa, 7 listopada 2012

12.

Wspomnienia powracają
kiedy chcę być sama
by zatruć myśl i ciało
w półmroku zasypiania


Dwa dni, dwie bezsenne noce, trzy matury próbne. Trzecia noc - wciąż nie mogę spać. Zaczęłam bać się snu, przeraża mnie fakt, że rzeczywistość, którą zastanę rano, będzie diametralnie różniła się od tej, która otacza mnie przed zaśnięciem. Strach jest na tyle silny, że przestałam czuć zmęczenie. Tak samo, jak głód. Ciekawe, kiedy wyląduję w szpitalu, chyba jestem na dobrej drodze.

sobota, 3 listopada 2012

11. Syf.

Nie ćpałam od ostatniego razu, nie piłam tydzień. Ale w żadnym stopniu nie jest normalnie, bo znowu nie jem. Zobaczymy, jak to wszystko się potoczy.

Byłam wczoraj na koncercie Closterkellera, było idealnie. Anja, pomimo swojego wieku, radzi sobie doskonale, nie spodziewałam się, że wypadnie tak znakomicie. Nie zostałam na afterze, żeby nie chlać i teraz trochę żałuję, ale odbiję sobie najpóźniej za rok - na pewno nie ominę żadnego ich koncertu w mojej okolicy.

Jeszcze bardziej rozjebałam sobie godziny snu - zasypiam około czwartej, budzę się o trzynastej. Długi weekend mi nie służy.

Cały czas tęsknię za T. Wszędzie ją widzę, chociaż wiem, że to nieprawdopodobne, i nie wiem, jak sobie z tym poradzić. W ogóle, nie wiem, jak mam sobie radzić. Z nauką nie mam problemów, ze wszystkiego na razie wychodzi mi czwórka. Ale to jedyna rzecz, z której czuję się w miarę pewnie. Co innego, jeśli chodzi o kontakty z ludźmi i mój stan psychiczny. 

Chyba naprawdę powinnam w końcu iść do lekarza. Ale co mi to da? Dostanę znowu jakieś syfiaste leki, które rozwalą mi zdrowie fizyczne i częściowo psychiczne. Nie mam pewności, że mi się poprawi. A poza tym, rzygać mi się chce, kiedy myślę o gadaniu o sobie do... prawdziwego człowieka. Co innego pisanie, a co innego gapienie się komuś prosto w oczy i odpowiadanie na pytania typu: "Jak śpisz? A jak wygląda twoje jedzenie? Co z zachowaniami autodestrukcyjnymi?".

Za dwa tygodnie koncert Katatonii - to jedyna rzecz, jaka utrzymuje mnie przy życiu. Naprawdę.