Wszystko się zmieniło.
Ćpam zolpidem regularnie, zazwyczaj wtedy, kiedy wiem, że muszę wcześnie wstać następnego dnia i wiem, że inaczej nie zasnę. Na początku robiłam trip reporty za każdym razem, teraz ograniczam się do rozmów na skypie. Pojawił się w moim życiu ktoś, kto chce tego słuchać i zawsze jest przy mnie. Ale o tym później.
Zolpidem raz działa lepiej, raz gorzej. Nie mam już halucynacji słuchowych, jedynie wizualne. Na początku bywało też tak, że zdawało mi się, że nie jestem sobą. Podobno "byłam muzyką i robakiem", ciekawe doświadczenia. Nie miksuję już zolpidemu z alkoholem.
C. poznałam w lutym. Zaczęliśmy rozmawiać przez internet, na początku kilka godzin dziennie spędzonych na pisaniu ze sobą, później zaczęliśmy gadać przez skype'a i tak było przez jakiś czas. Ale potem przestaliśmy się w ogóle rozłączać, jesteśmy ze sobą cały czas. Spotkaliśmy się raz, trzy tygodnie temu. C. mieszka w Niemczech, przyjechał do mnie na weekend i spędziliśmy ze sobą trzy dni, których nigdy nie zapomnę. Planujemy spędzić ze sobą jak najwięcej czasu w wakacje, które będą dla mnie trwały cztery miesiące, możliwe, że pojadę na długi czas do niego.
C. mnie kocha. Ja jego nie. Tak mi się przynajmniej wydaje. A jeśli go kocham, to zależy mi tylko i wyłącznie na jego psychice. Nie lecę na facetów i nigdy się nie przemogę. Ale on to szanuje, co mnie dziwi. Wychodzi na to, że on naprawdę mnie kocha, taką, jaką jestem. A zna mnie lepiej niż ktokolwiek. Nigdy się przed nikim nie otworzyłam do tego stopnia. Jest mi trudno porównać to z czymkolwiek, czego zaznałam w życiu. Obydwoje jesteśmy totalnie pojebani, dzielimy się nawzajem krwią, przeżyciami, bólem. Jedyny problem to dystans i... moja orientacja. Ale nic na to nie poradzę, naprawdę nie potrafiłabym się przemóc.
Jeśli jednak on będzie to szanował, byłabym w stanie z nim być. W sumie chyba już ze sobą jesteśmy. Nie wiem, jak to jest możliwe, bo zawsze wiązałam miłość z przeżyciami również fizycznymi, które u nas ograniczają się do pocałunków i rozpierdalania sobie nawzajem skóry. Ale obydwoje to uwielbiamy, wygląda na to, że jestem w najbardziej pojebanym związku, w jakim mogłabym być. Niczego nie żałuję, wręcz przeciwnie, nie mogę doczekać się momentu, gdy znów zobaczę go na żywo, naćpamy się i powbijamy w siebie igły.
Muszę tylko napisać maturę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz